Tuning i recycling

     W poprzednim numerze Skarbu Matki porównałem rodzinę do spółki. Tym razem chciałbym zaproponować inną paralelę. W Polsce wszystko się tłumaczy na przykładzie samochodów. Coś jest mercedesem wśród…, co innego jest powszechne jak Volkswagen. Wierzę, że większość czytających nas Matek ma swój mechaniczny skarb. A na pewno wie na ten temat znacznie więcej, niż spodziewają się panowie.
     Kiedy kupujemy nowy samochód z salonu, wiemy że jest on sprawny i nie wymaga specjalnej uwagi. Po prostu go używamy. Nawet dowód rejestracyjny jest ważny 3 lata po pierwszej rejestracji. Po trzech latach przychodzi zazwyczaj pierwszy kryzys w związku. Stan zakochania trwa standardowo około dwóch lat, rok na zrozumienie swojego zdziwienia, że coś się zmieniło i… mamy akurat 3 lata. Na początku uznajemy, że chyba trzeba zrobić bardziej gruntowny przegląd. Może wymienić klocki hamulcowe, amortyzatory czy akumulator… Kilka poważnych rozmów, jakiś stres przeżyty i wytłumaczony. I wróciliśmy do życia.

Dzisiaj mało kto się angażuje.
Łatwiej wymienić model na
nowszy, z lepszym wyposażeniem,
mocniejszym silnikiem,
ładniejszym lakierem.
A co z poprzednim?

     Czekają nas kolejne dwa lata spokoju. Raczej nic szczególnego się nie wydarzy. Jeżeli nie jesteśmy mięczakami i przeszliśmy przez pierwszy kryzys, to do kryzysu piątego roku dociągniemy bez zmrużenia oka. Zazwyczaj pomagają w tym dzieci, które nawet jeżeli pojawiły się na samym początku, to dopiero teraz zaczynają mieć znaczący wpływ na sam związek. Wcześniej wymagały uwagi i opieki – teraz stają się samodzielnym graczem. Próbują, co z którym rodzicem można ugrać, jak załatwić swoje sprawy. Zaczynają się spory. To już nie są kwestie drobnych poprawek czy podstawowych napraw. To już kwestia zasadniczych remontów. Wymiana tarcz, sprawdzenie wtryskiwaczy, może jakieś przewody hamulcowe, czasem czujniki systemu ABS. Niby znowu nie takie poważne sprawy, ale… to trwa, żeby je zlokalizować i naprawić. Zastanawiamy się, czy już nie przyszedł czas na wymianę pojazdu. W końcu on ma nam służyć, a nie angażować nasz czas i wysiłek.
     Jeżeli przeszliśmy przez próg piątego roku i kolejny przegląd techniczny – znacznie większy wysiłek i duże koszty – zaczynamy rozumieć, że nie wystarczy raz na jakiś czas zgłosić się do przeglądu. Musimy regularnie słuchać silnika, czuć, jak wchodzą biegi, sprawdzać, czy koła nie biją na kierownicy przy szybszej jeździe. To już nie jest nowy samochód. Wymaga uwagi i zaangażowania. Od tej pory coroczny przegląd to nic szczególnego. Zazwyczaj i tak regularnie odwiedzamy warsztaty. Na każdym kroku musimy być czujni, żeby nie zatrzymać się gdzieś w polu bez możliwości powrotu do cywilizacji.

[smartads]
     Teraz już wiemy, że regularna praca jest potrzebna i że to od nas zależy, czy się nie znajdziemy w poważnych tarapatach. Cały czas jesteśmy wystawieni na niebezpieczeństwo. Wystarczy chwila nieuwagi i… okazuje się, że naszym pojazdem kieruje już inny kierowca. Albo że musieliśmy porzucić nasz pojazd, żeby wrócić do siebie i teraz nie bardzo wiemy, jak po niego wrócić. Na tym etapie coraz częściej jesteśmy gotowi również z własnej woli zmienić pojazd. Znudził się nam, trochę mniej błyszczy niż na początku i wytarła się tapicerka. Czy musimy się do czegoś zmuszać? Czy nie stać nas na komfort?
     Cóż, nie jest łatwo ciągnąć motoryzacyjną paralelę bez końca. W końcu ludzie to nie maszyny. Nie produkuje się nas na linii produkcyjnej. Każde życie i każdy związek jest inny. Chciałbym jednak zadać pytanie. Co bardziej zwraca naszą uwagę na ulicy – najnowszy model znanej marki, czy zabytkowy samochód na żółtych tablicach rejestracyjnych? Albo chociaż kilkunastoletni seryjny samochód, ale oryginalnie oklejony, z ręcznie robionym spojlerem i podrasowanymi światłami? No i może jakąś niebieską diodą w oryginalnym miejscu?

Dodaj komentarz