Śmierć kobiety

     Przywołajmy w wyobraźni obraz kobiety dbającej o siebie, zawsze w formie, ze świeżą fryzurą, dopracowanymi paznokciami, wydepilowanym każdym skrawkiem ciała, balsamem wklepanym tu, tam i siam, niewychodzącej z domu bez mejkapu, ceniącej sobie niezależność. Kobieta ta ma wydać na świat potomka. Cieszy się. Zwariowała? Pokiwajmy z politowaniem głowami. Kobieta nie wie jeszcze, co ją czeka, że radość jej przedwczesna i wysoce nieuzasadniona.
     Z czym mamy w przywołanym obrazie do czynienia? Z wielką tragedią. Bo oto w momencie, gdy rodzi się matka, umiera kobieta. Czy jest to nagła śmierć, czy powolne umieranie?

Nie od razu zauważy
pustkę wokół, która
powstała w wyniku jej
szczebiotania o sikach
i wymiocinach, o plamach
z kupy poszpinakowej
i wyższości wacików nad
chusteczkami nawilżonymi.

     Fizycznie to konanie w mękach. Pozytyw taki, że końca umierania nie da się nie zauważyć. Stan agonalny rozpoczyna się lekkimi i nieczęstymi skurczami targającymi ciałem kobiety, następnie sytuacja się zagęszcza, konanie jest coraz bardziej bolesne i bardziej… wszechogarniające. Kobietę rzucają na stół. Ona chciałaby błagać o litość, ratunek, lecz nie może. Knebluje ją nieodwołalne. Ból rozrywa jej trzewia. Traci zmysły i godność.
     I nadchodzi ten moment, ostateczność. Nie da się tego przeoczyć. Kobieta wie, że to już, że to koniec. Krew, płyny ustrojowe, ekskrementy. Ona krzyczy, lecz ratunku nie ma. Umiera. Potem ją połatają, pozszywają, niczym po sekcji zwłok. Odpicuje się do trumny i będzie wyglądać dobrze. Ale nie oszukujmy się, z martwych nie wstanie tylko dlatego, że ją zacerowali.
     Fizycznie – dokonało się. Nie ma co do tego wątpliwości. Dowód śmierci kobiety jest widoczny, doskonale słyszalny, a także czuć go, gdy wydala. Niefizycznie… będzie błąkać się po tym świecie jeszcze jakiś czas niczym pokutnik, niczym dusza, która nie wie, że ciało skonało, a jak się dowie, będzie wisieć u sufitu z nadzieją i czekać na resuscytację.

[smartads]
     Niefizyczna kobieta ogłuszona, pozostająca w szoku po tym, co się stało, nie zrozumie od razu, że jej już nie ma. Bo przecież nikt nie rozpacza po jej odejściu, nikt nie roni łez, wszyscy się cieszą, zachwycają, gratulują. Jednak nikt nie powie: „Pięknie wyglądasz!”, bo nie wygląda, skoro już jej nie ma. Jest tak zmęczona tym zajściem, że snuje się bezrefleksyjnie, niczego nie podejrzewając. Paraduje z wielkim materacem między nogami, w siatkowych majtach, w lustro nie zagląda bo strach, zaś w domu będzie „wietrzyć krocze”. Urocze. Tam będzie mogła zadbać o siebie. Będzie podkładać pod pupę poduszkę z dziurką, niczym królowa. Będzie robić sobie irygacje pochwy w ramach samozadowalania. Będzie dużo pić, by wypełnić swe piersi, niechaj będą godne seksbomby. Będzie dobierać odpowiednie staniki. Koronkowe? Nie. Push-upy? A skąd. Fikuśne? Jak najbardziej. Bo z klapkami. I nie pomyśli, że to niekobiece, bo kobieta w niej odeszła i gryzą ją robaki.



     Pozwoli na siebie wymiotować i oddawać mocz. Nie zrobi na niej wrażenia rozmazany na dłoni kał. Zapuści na nogach trawnik, na łonie żywopłot. Owocowi jej łona to przecież przeszkadzać nie będzie. Nie będzie sypiać z mężczyzną. Gdy kiedyś w końcu na niego spojrzy, jego twarz wyda jej się nienaturalnie wielka. Owoc jej łona ma mniejszą. Oczy i mózg przywykły do innych gabarytów.

Dodaj komentarz