Miłość niespełniona

     Na mężów nie wybieramy tych mężczyzn, przy których stajemy się słabe, serce drży, dłonie się pocą, a rozum odłącza. Życie nasze może płynąć z dwoma mężczyznami. Jeden będzie tym najważniejszym, awersem, tym, dla którego gotujemy pyszne obiadki, pierzemy skarpetki, prasujemy koszule, któremu rodzimy dzieci, a kiedy zbliża się kres naszego życia, trzymamy go za rękę. Kochamy człowieka, z którym jesteśmy na co dzień, najmocniej i najprawdziwiej za spokój, za poczucie komfortu, za zrozumienie, za branie, dawanie i dzielenie się. Kochamy go za jego miłość i oddanie, spokojnie, leniwie, bez histerii i przepłakanych z miłości nocy i opuchniętych oczu o poranku. Lecz kiedy przyjdzie czas nudy, smutku, melancholii i poczujemy się samotne, to zawsze możemy schować się w silnych męskich ramionach rewersu, czyli tego niespełnionego, który zawsze ma dla nas czas, zawsze jest i nigdy niczego nie odmawia. Kocha nas do szaleństwa ze wszystkimi zaletami i wadami.


     Nie potrafię zrozumieć, dlaczego kobiety tak bardzo dążą do spełnienia tych miłości niespełnionych. Dlaczego chcą sprawdzić, jak to jest być z nim i często ryzykują to, co już mają: męża, dom, rodzinę? Po co to robią i co chcą tym osiągnąć? Najczęściej przynosi to nieszczęście i rozpad związku, cierpienie wielu osób, a prawie nigdy nie kończy się happy endem, bo on okazuje się być zwykłym facetem i to przy dobrych wiatrach, bo często jest tak, że ten wyśniony, wymarzony to jakiś taki gburowaty i prosty jest w rzeczywistości.
     Taka niespełniona miłość ma sens, jest bardzo pomocna, pozwala uwolnić swoje emocje i pragnienia, ale tylko wtedy, kiedy jest niespełniona i nieskonsumowana. Tylko tak może kwitnąć i dawać nam wewnętrzne korzyści, pozwalać poznawać siebie i być ze sobą. Gdyby doszło do spełnienia takiej miłości, mogłoby się okazać, że ten wymarzony, wcale nie jest cudowny, a przeciętny. Przestałby być ideałem, a stałby się zwykłym facetem, który niekoniecznie spełnia nasze oczekiwania, bo – jak mawiała moja babcia – każdy cudowny romans, kiedy przestaje być tajemnicą, prędzej czy później kończy się pierdzeniem pod wspólną kołdrą albo tragedią.
     Właśnie leci kawałek Adele – Someone Like You i to chyba jakiś znak, bo zawsze kiedy ją słyszę, to mam flesz myślowy z jego udziałem. Z resztą piosenka całkiem na temat, dla wszystkich tęskniących, cierpiących i pielęgnujących stare, zaszłe pajęczyną miłości. Polecam, bo słowa i ich wartość bardzo życiowe i pomocne w zrozumieniu, że warto się pogodzić z faktem, że to, co było, już nie wróci.
Nienawidzę pojawiać się znikąd nieproszona,
Ale nie mogłam trzymać się z daleka od tego, nie potrafiłam tego przezwyciężyć.
Miałam nadzieję, że zobaczysz moją twarz i przypomnisz sobie, że dla mnie to nie koniec.
Mniejsza o to,
znajdę kogoś takiego jak Ty,
I Wam obojgu nie życzę niczego innego jak tego co najlepsze.
Nie zapomnij o mnie, błagam,
Pamiętam, że mówiłeś:
„Czasem się trwa w miłości,
a czasem się cierpi.”


[smartads]
     Napisałam tekst na temat starych miłości, bo już od dłuższego czasu za mną chodził temat o uczuciach. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam. Wiem, że nie sprawię nim, iż kobiety wrażliwe, ze skłonnością do melancholii przestaną marzyć o facetach z przeszłości, zresztą nie taki był mój cel. Ale chciałabym, żeby zaakceptowały te uczucia, zrobiły miejsce temu wyśnionemu wewnątrz swego serca i po postu z nim były. Tam i tylko tam. A teraz pozwolę sobie udać się na spoczynek, bo ziewam jak hipopotam i dobrze, że nikt nie widzi. Może mi się przyśni ten niespełniony i w końcu znów spędzę z nim jakąś szaloną noc? Mam nadzieję, że będzie wyglądał jak lata temu, bo jakoś bez włosów i z brzuszkiem to w ogóle mnie nie kręci.
     Wrzucam Adele na uszy, niech mnie głosem popieści. Jestem fanką, zagorzałą i oddaną. Identyfikuję się z nią w całości i z każdą jej piosenką. Wygląda na to, że jestem biseksualna, bo ją kocham i podoba mi się fizycznie. Podobno każda kobieta gdzieś tam w środku jest bi, ale to temat na inną pisaninę. Ech… Dobranoc!

Liliana Antczak

Dodaj komentarz