Luźna pogawędka o nowotworze piersi

     Zamierzałam napisać artykuł o raku piersi. Zamierzałam nawoływać do badań profilaktycznych, podpierając się cyferkami, statystykami. Zamierzałam zaprosić do rozmowy eksperta.
Z zamierzeń został tylko ekspert. Ale nie taki wyrwany z gabinetu lekarskiego, w białym fartuchu. Lidia jest ekspertem wyrwanym nowotworowi z objęć i oddanym na powrót życiu. Opowiada nam o swojej walce.

Zawsze byłaś kobietą świadomą tego, że należy się badać, że profilaktyka to podstawa?
     Świadomość miałam i owszem, ale z badaniami różnie bywało. Byłam ciągle zabiegana i myślałam, że rak dotyczy starszych osób, albo nieszczęśliwych, biednych. Mnie na pewno nie. Głupie myślenie, ale właśnie tak było. Obejrzałam program w telewizji. I pod wpływem tego programu poszłam do łazienki do kąpieli. Nawet nie myślałam o samobadaniu. Po prostu ręka poleciała mi na pierś. I znalazłam guzior.
Co wtedy czułaś, w tamtym momencie? Od razu przyszła świadomość tego, co może nastąpić?
     Myślałam, że mam jakieś schizy, że chyba zwariowałam. Bo to niemożliwe, że obejrzałam program i nagle znalazłam guz. Ale spać już nie mogłam. Całą noc w Internecie szukałam słowa-klucza: guz w piersi. Płakałam. Rano pobiegłam z mężem na badanie USG. Chociaż chciałam je zrobić prywatnie, niestety musiałam czekać do popołudnia. Mąż pocieszał mnie i mówił, że to niemożliwe, że przecież jestem za młoda, nie mam uwarunkowań genetycznych, że… sama nie wiem, że co, bo w sumie niewiele do mnie docierało.

Bolały mnie cebulki włosów,
których już nie miałam,
bolały mnie mięśnie,
kości, bolała dusza.
Bolał mnie każdy krok osoby
poruszającej się w domu
i bolały (tak, tak właśnie to
określę) bolały zapachy.
Kolejne chemie pogłębiały
moje smutne odczucia.
Zdychałam po nich i marzyłam,
aby ktoś mnie dobił.

     Po południu pobiegliśmy znowu do poradni już na USG. Czekałam w poczekalni i obserwowałam ludzi, głównie kobiety w ciąży. Na ich buziach radość, szczęście, a ja siedziałam i czekałam jak na wyrok. I wyrok przyszedł podczas badania USG – podejrzenie raka.
     Potem szaleństwo myśli, szukasz znajomości, kontaktów, jakiegoś podziemia. Bo oficjalnie na wizytę u onkologa musiałabym czekać ok 4-6 miesięcy. Paranoja! A ty chcesz już teraz, od razu, wywalić to gówno z siebie i się oczyścić. Mama (przed którą chciałam ukryć tego guziora) znalazła mi kontakt i za 3 dni miałam wizytę u najlepszego w okolicy onkologa. Jak nie masz znajomości, nie masz kasy, jesteś wolna… wolna dla śmierci. Jesteś kolejnym przypadkiem. Zwykłą statystyką. Takich jak ty są rzesze, a wśród tych rzeszy, kto ma kasę, ma lżej. Sorry, że tak mocno obnażam ten system, ale tak jest.
     Pieniądze niby szczęścia nie dają. Ale szczerze? Gdybym ich nie miała, nie wiem, co by było. Może mój synuś oglądałby tylko zdjęcia, a mój mąż popadł w alkoholizm? A tak jakoś sprężyliśmy tyłki, wzięliśmy kredyt i żyję! Kredyt się spłaci… Kredyt na życie. Bo operacja to jedno, a potem masz kolejny sznurek. Amputacja piersi to pikuś. Potem zaczyna się jazda. Czekanie na wyniki i tak naprawdę nie wiesz, o co chodzi. Bo tzw. doktorat internetowy z raka piersi to ja miałam w jednym paluszku, a rzeczywistość była jak zderzenie z wielką betonową ścianą. Z takiego rozpędu walnęłam w betonowy mur i ciężko było się zebrać. Idziesz na chemię, nikt z tobą nie rozmawia, nie opowiada, co cię czeka. O co nie zapytasz nikt ci nie odpowie. Lekarz chemioterapeuta nie ma czasu na jakieś bzdety. Wszystko zależy od ludzi, bo wszędzie są ludzie. Jedni z empatią i współczuciem, a inni w dupie mają kolejne przypadki, trzeba odbębnić swoje godziny i już.
Miałam zadanie do wykonania, przejść przez to gówno i zapomnieć. A że akurat taka droga mnie spotkała? Trudno. Jedni mają taką drogę, inni inną. Tor przeszkód z cudną nagrodą na końcu – życiem. Walczyłam z rakiem i chorą służbą zdrowia.

Dodaj komentarz