Wspominki szalonej matki – część III

     Dojeżdżamy do szpitala, skurcze co 5 minut i jeszcze bardziej bolesne. Mogą boleć jeszcze bardziej? Izba przyjęć. Oczywiście ukochane papierki, karteluszki. Ciekawe, czy kobiety, które mają skurcze parte, też muszą wypełnić ten stos makulatury? Badanie przez lekarza i osąd: „Rozwarcie na dwa palce. Pani to całą noc będzie rodziła!” „Nie zgadzam się” – myślę, a głośno oburzona dodaję: „Ale panie doktorze, ja to bym się chciała jeszcze wyspać.” Wesoły śmiech doktorka nie pozostawia złudzeń. Raczej nie dane mi będzie. Wiozą mnie na trakt porodowy. K. zostaje za drzwiami. Jak mnie przygotują, zawołają go. Wszystkie sale zajęte, dopiero o północy zwalania się sala z wanną. Juppi! Moja radość jest chwilowa. Skurcze co 3 minuty i ląduję na łóżku podpięta pod KTG. Rodzić w wodzie nie będę. Kobieta rodząca przede mną (z emocji zapewne) urwała kran! Więc mam cudny widok z łóżka na wannę i tyle z tego mojego rodzenia w wodzie. Położna, o wdzięcznym imieniu Kasia, decyduje o przebiciu pęcherza płodowego. Mnie wsio ryba, skoro w wodzie nie rodzę, to niech robi tak, żebym jednak przez 7-mą rano się z tej porodówki zwinęła.

[smartads]
     Po przebiciu dopiero czuję, co to są częste i mocne skurcze. Wody chlustają. Uczucie… hymmm… dziwne. Czuję, że już nie wytrzymam, ssak naciska na kanał rodny i muszę, po prostu muszę ją wypchnąć. Położna krzyczy, żebym czekała na lekarza i jeszcze nie parała. Dobre sobie, nie przeć, jak to samo tak. Mój organizm decyduje za mnie! Wraca położna z doktorkiem z izby przyjęć. Położna Kasia instruuje K., że ma mi przygiąć głowę do klatki piersiowej. A mój kochany mężczyzna, w stresie widocznie, głowę przygiął mi tak, że nie mogłam oddychać. Dobrze, że położna jednak czuwała, bo chyba bym padła z braku tlenu. Nacięcie krocza na skurczu. Aaaaaał! Za krótkie skurcze, czuję to ciachanie. Ale nic to, ssak wylazł.
     Jest na zewnątrz!!! Nie interesuje mnie kolor oczu, płeć, waga. Po tych wszystkich zajęciach z biologii medycznej i naoglądaniu się wad genetycznych wszelakich wypalam z pytaniem, czy nie ma rozszczepu kręgosłupa, wargi albo podniebienia. Doktorek mnie szyjący przerywa dzierganie, patrzy na mnie jak na kretynkę. Położna Kasia daje mi ssaka mi na brzuch, mówiąc: „Zdrowa dziewczynka”. K. ma łzy w oczach. Właśnie został ojcem Anny, imię wybrał sam.


     Jest godz. 1:50 w nocy. Zjeżdżamy na odział noworodkowy. Mała jest buntownikiem od początku, płacze i drze się w sumie dopóki nie udało się jej rąk wyswobodzić z rożka. Wyciąga je do góry i w tej pozycji zasypia w plastikowej wanience, która przez 3 doby ma być jej łóżkiem. Ja, jak na szaloną matkę przystało, zasypiam, by od rana słuchać na zmianę zachwytu nad dziećmi, płaczu, stękania, zachwytów, płaczu w tak w kółko. Z przerażeniem biorę się za pierwszą zmianę pieluchy. Niekoniecznie chodzi o jej zawartość, a o nie zrobienie krzywdy młodej.

Dodaj komentarz