Dziecko i długo, długo nic

     Nadchodzi ten czas – dwie kreski na teście, wyczekane bądź nie… I pierwsza myśl „będę matką”. Oczywiście cudną, wspaniałą, idealną, kochającą itd. W myślach układamy plan, wiemy, że będziemy po prostu najlepsze. Dziecko jest naszym cudem, ale postanawiamy, że nie damy się zwariować. Mamy przecież jeszcze swoje hobby, swoje pasje, damy radę to wszystko połączyć.
     Nasz misterny plan pada już w sklepie z artykułami dziecięcymi. Chcemy kupić tylko maleńkie buciki, żeby przekazać radosną nowinę przyszłemu tacie, dziadkom, przyjaciółkom i prezesowi, a kończymy zakupy, obładowane jak juczne wielbłądy. Trzy sukieneczki, dwie koszule, mała mucha (płeć jeszcze nieznana, ale o tym ciiiiii), buciki oczywiście też są, grzebyk, butelka (dopiero później koleżanki matki uświadamiają nas, że butelka to zło). Naszemu dziecku niczego nie będzie brakować. Nieee, wcale nie będziemy go rozpieszczać. Chcemy tylko, by miało zapewniony prawidłowy rozwój. Jeszcze ze dwie szczoteczki – jedna do zębów, druga w sumie nie wiemy do czego, ale na pewno też ważna.

Pierwsze spotkania ze znajomymi
i głównym tematem każdej
rozmowy jest proces trawienny
i wydalniczy naszej pociechy.
Z każdym tygodniem do repertuaru
rozmów dochodzą kolejne
etapy rozwoju.

     Pierwsza próba racjonalnego podejścia do ciąży i dziecka umarła bardzo szybko. Nieważne. Przekazujemy dobrą, ba! cudowną nowinę reszcie świata i zagłębiamy się w czeluści gazet dziecięcych, forów internetowych, książek i encyklopedii. Poznajemy budowę płodu, jego rozwój od komórki po dziecko do 5 roku życia włącznie. W stanie takiego amoku mija nam 9 miesięcy.
     Poród szybki, długi, lekki czy ciężki – zapominamy szybko, ale nie na tyle, by nie podzielić się relacją z niego z wszystkimi, którzy chcą lub nie chcą nas wysłuchać.
     Pierwsze spotkania ze znajomymi i głównym tematem każdej rozmowy jest proces trawienny i wydalniczy naszej pociechy. Z każdym tygodniem do repertuaru rozmów dochodzą kolejne etapy rozwoju. „Ciocie i wujkowie”, którzy wpadają z wizytą jak za dawnych czasów, raczeni są obiadkiem, mlekiem czy kupą naszej latorośli na ich nowych ciuchach. Nas to nie dziwi, wzbudza nawet nasz entuzjazm. Dla naszych znajomych to zdecydowanie mniej przyjemne i radosne doświadczenie, po którym dosyć szybko ulatniają się z wizyty. Propozycje spotkań z bezdzietnymi, bardzo szybko przestają nam być nawet grzecznościowo przekazywane.


     Jakakolwiek próba wyrwania nas gdziekolwiek bez dziecka, kończy się dzwonieniem do opiekunki, ojca dziecka, bądź dziadków w celu wydania tysiąca poleceń i zaleceń oraz monotematycznością rozmowy pt. „mój skarb najcudowniejszy, dzióbeczek mamusi”. Kolejna próba realizacji ambitnego planu bycia matką i przyjaciółką, kładzie się i kwiczy z rozpaczy. Psiapsiółka, która chciała jak dawniej pogadać, musi słuchać o dziecku, choć wcale tego nie chce. Zakupy we dwie, trzy lub cztery kończą się w sklepie z garderobą dziecięcą i zabawkami edukacyjnymi dla dzieci.
     A my dalej w amoku i szale macierzyństwa, organizujemy spotkania z innymi Matkami Polkami i w czasie tych wielogodzinnych rozmów, między zabawami dzieci, następuje proces porównawczy, które dziecko jest naj… naj… najlepsze i w czym. Gdyby była tylko taka możliwość, powiesiłybyśmy w osiedlowym klubie mam tablicę z wynikami naszych pociech i tabelki porównawcze.

[smartads]
     Sama, jako młoda matka, taki okres przeszłam. Na szczęście było to czasowe. Skutki uboczne to strach znajomych przed spotkaniami i prośby typu: „ale nie będziemy gadać o dzieciach?” Dziś mam odruch mordercy, słuchając w parku, sklepie, przychodni czy nawet w pracy, monotematycznych rozmów o żywieniu, spaniu i wydalaniu dzieci. Ile można ?! Dręczyć i męczyć innych? Zastanawiam się, czy większości mija ten etap i kiedy. Czym jest spowodowany? Hormony? Czasowe wyłączenie pewnych funkcji mózgu? Taki okres zachwytu każdym kolejnym krokiem milowym naszej pociechy u większości – na szczęście – kończy się po pewnym czasie. Po roku – dwóch… A czasem zostaje do 35 urodzin synusia czy córci.
     Kochajmy nasze dzieci i nie obarczajmy zanadto innych tą naszą miłością.

Magda Korzańska

Dołącz do rozmowy

1 komentarz

  1. wszystko pieknie ladnie, posmiac sie tez mozna, ale ten amok w tym wszystkim jest najpiekniejszy 😉 a to, ze nasze dziecko wydaje nam sie lepsze, zdolniejsze, najpiekniejsze, jest absolutnie normalne i dziwnym a wrecz niepokojacym by bylo, gdybysmy myslaly inaczej! i bezdzietnym moze nie dopowiadac nieustanne opowiadanie o kupkach i postepach naszego dziecka, a mnie moze nudzic polgodzinne opowiadanie o solarium, akrylach (czy innych takich), albo o tym, kto po jakim drinku czul sie fatalnie… a miloscia warto sie dzielic, nawet obsesyjna…
    ” Zastanawiam się, czy większości mija ten etap i kiedy. Czym jest spowodowany? Hormony? Czasowe wyłączenie pewnych funkcji mózgu? Taki okres zachwytu każdym kolejnym krokiem milowym naszej pociechy u większości – na szczęście – kończy się po pewnym czasie. Po roku – dwóch… A czasem zostaje do 35 urodzin synusia czy córci.”
    to sie milosc nazywa 🙂 u mnie milosc nie mija, lubie mowic o tych, ktorych kocham bezgranicznie, to moje zycie…

Dodaj komentarz