Jej zielone oczy – odc. 7

Czasem w życiu człowieka przychodzi taki moment, kiedy ma ochotę powiedzieć sobie dość…, ale nie mówi. Co go powstrzymuje? Zawsze jest nadzieja.

Jej zielone oczy – odc. 7.

     Natalia była coraz bardziej osowiała, choć jeszcze nie wiedziała najgorszego. A Krzysztof walczył ze swoim wewnętrznym potworem, który obudził się nagle i nie chciał ponownie zapaść w letarg. Walka Krzysztofa była gwoździem do jej trumny. Uciekał w pracę. Niby cały czas był obok, troszczył się, ale jak pielęgniarka, a nie jak mężczyzna.
Zawiózł ją na umówioną wizytę do lekarza. Gdy wychodziła później z gabinetu, miał smutne, przerażone oczy.
– Co powiedział? – zapytał tak bardzo cicho, jakby nie chciał, żeby dosłyszała.
– Chodźmy stąd – powiedziała.

Znalazła. Mnie, przebrzydłą,
zakłamaną zołzę (tak tłumaczą
z angielskiego wszelkie suki
występujące w filmach).
Swoją drogą, nie zanotowała
nawet mojego nazwiska,
numeru telefonu, nic.

     Zgodnie z jej życzeniem wyszli z budynku, wsiedli do auta i odjechali. Przez całą drogę milczał. Nie spojrzał na nią ani razu. Dojechali, wysiedli, poszli do jej pokoju. Odłożyła na bok tekturową teczkę zawierającą wszystkie te okropne świstki, które wtargnęły nagle w jej naiwne nastoletnie życie. Takimi świstkami zawsze zajmowała się jej matka, nigdy ona. Dentysta, laryngolog czy inny kardiolog. Nigdy nie zajmowała się tymi tajemniczymi papierkami. A teraz miała ich całą teczkę. Szeleszczące dowody na to, że coś jej dolega. Skrzętnie kolekcjonowane od pamiętnego krwawienia. Parzyły opuszki palców, kiedy je przeglądała. A przeglądała rzadko, bo… parzyły.
     Usiadł obok niej na łóżku, ujął jej dłoń w swoje dłonie. Pierwszy raz od tak długiego czasu poczuła jego ciepło. A jego dłonie były miękkie i przynosiły ulgę. Nie przypominał już posągu wyżłobionego w skale, do którego nie sposób się przytulić, nie narażając się na chłód i barierę nie do przebycia. Patrzył w taki magiczny sposób. Czuła, że się rozpływa pod tym spojrzeniem.
– Zwariowałem na twoim punkcie – powiedział, uśmiechając się lekko.
     Poczuła przypływ endorfin, ciepło i ten przyjemny ucisk w dole brzucha. Chciała coś powiedzieć. Nie pozwolił jej. Pocałował ją. Namiętnie i delikatnie zarazem. Tęsknie. Ciepło.
– Pojawiłaś się znienacka i już wiedziałem, że nie dam rady ci uciec – podjął znów – nie chciałem uciekać. Ale nie mogłem uwierzyć w to, co się działo we mnie, w środku. Tak długo byłem głuchy na świat. W jednej chwili roztopiłaś mnie i nie mogłem się bronić. Bałem się do tego przyznać. Nie chciałem, żeby prysło jak bańka mydlana, gdy powiem to głośno.

[smartads]
     Patrzyła na niego. Miał taką spokojną twarz. Mówił, cały czas ściskając jej dłoń. Od czasu do czasu chował twarz w jej ramionach i wdychał zapach skóry na jej szyi.
– Zakochałem się w tobie. Poczułem się jak nastolatek. Świat wydał mi się taki piękny. Wszystko w zasięgu ręki. I miłość. Zapomniałem już jak to jest. Nie wiedziałem, że jeszcze potrafię. Choć to wydawało się wprost niedorzeczne. Ty taka młoda. Nie chciałem cię skrzywdzić. To aż trudno opisać. Z jednej strony broniłem się przed tobą, próbowałem, starałem się, z drugiej – nie chciałem się bronić.

Dodaj komentarz