Nastała jesień

     Ok. Robi się coraz trudniej. Aby stworzyć kolejny tekst, musiałam zainwestować. Otóż opchnęłam dzieciaki na salkę zabaw, a ja siedzę i klepię. Normalnie o zwrot kosztów wnioskuję.
     Nieuchronnie i wbrew naszym protestom znowu mamy jesień. Jesień piękna jest. Niewątpliwie. W górach jest cudna, w parkach urokliwa.
     Niemniej oznacza tylko jedno. Zaraz będzie szaro-buro, brudno, cieeeeemno, zimno, potem spadnie śnieg, jeszcze zimniej, trzeba będzie znowu zakładać na siebie milion pięćset sto dziewięćset warstw ubrań. Ba! Oby tylko na siebie, to jeszcze mogłoby być przyjemne. Ale zakładanie tych warstw na dwoje uciekających dzieciaków z turbo szajbą przedwyjściową napawa mnie iście depresyjnym nastrojem. Aua. Przygnębiające.
     Aby poprawić wam nieco nastrój napiszę zatem jaka jestem nieudolna. W końcu nic tak nie cieszy jak czyjaś nieporadność i niepowodzenia, przynajmniej moją babcię i matkę zawsze cieszyły.

Druga sprawa, jaka mi zupełnie
nie wychodzi, to karmienie Młodej.
W sumie to mi nie wychodziło od
jej urodzenia, ale teraz przybiera
bardziej dramatyczną formę.
Zadatki na anorektyczkę ma
genialne.

     Generalnie pociechy moje weszły w jakąś fazę, nazwijmy ją MANMPMCDS, co oznacza „Mamo absolutnie nie masz prawa mieć czasu dla siebie”. Pierwszym podpunktem, jaki wprowadzili sobie w życie, aby skutecznie skomplikować moje, to brak drzemek. Młoda chrapie jedynie w aucie. Inne opcje nie wchodzą w grę. Genialnie. Kolejne podpunkty to bitwy warszawskie. Mają kilka batalii dziennie. Przeważnie kończy się na śladach po ugryzieniach na przedramionach, ale miewamy też cięższe przypadki, guzy, siniaki, zdarte naskórki, ach! i ślady po pazurach. Tak, te zdarzają się także na tapicerowanych meblach. Wiadomo, jak zaczyna się kolejna batalia, należy rzucić wszystko i gnać na złamanie karku, aby rozpocząć mediacje, że jednak są inne sposoby załatwiania problemu, niż tylko wydłubywanie sobie oczu. Nie jest to łatwe. Oj nie jest. W szale walki często mi się obrywa. A już utrzymanie obojga w dwóch kątach – bajka. Normalnie aż tak rozciągnięta nie jestem, aby szpagatem ich klinować. Oczywiście niezaklinowani uciekają z kątów z dzikim śmiechem i satysfakcją. Chyba zgłoszę się na jakieś warsztaty dla rodziców z utrzymywania dyscypliny w domu. Zupełnie mi to nie wychodzi.

[smartads]
     Druga sprawa, jaka mi zupełnie nie wychodzi, to karmienie Młodej. W sumie to mi nie wychodziło od jej urodzenia, ale teraz przybiera bardziej dramatyczną formę. Zadatki na anorektyczkę ma genialne. To dziecko potrafi nie jeść cały dzień i to nie jest przenośnia. Nie ma rzeczy, które jej smakują, które lubi. Jedyny pewny punkt programu, to mleko rano i wieczorem. Żadne sposoby mi znane nie działają. Co gorsza, wszyscy trywializują problem, bo przecież dobrze wygląda. No dobrze, dobrze, ale już pewnie niedługo. Wciskanie w nią jedzenia jest absolutnie niemożliwe. Jak już wciśniesz na siłę, to wypluje. Sposobem, zabawiając, odwracając uwagę, może uda się przemycić trzy łyżki zupy. Posadzić ją przy stole, nad talerzem i nie ingerować, równa się jeden kęs i ucieczka gwarantowana, bez powrotu. Normalnie jak zbliża się pora posiłku marzę o jakiejś rurze do żołądka, wtłoczyć na szybko co tam trzeba i odłączyć. Mam drgawki, jak mam jej dawać jeść, chodzę nerwowa, podminowana, a zdarza się że ogarnia mnie totalna apatia i zniechęcenie. Czasami mam wrażenie, że to problem z wysiedzeniem na tyłku, ale nie. Babcia próbowała za nią ganiać z żarciem i tak lepszych wyników nie uzyskała.

Dodaj komentarz