Kurza twarz

     Zdarzyło mi się ostatnio dwukrotnie obejrzeć pewien program na TVN Style. Znaczy to jedynie tyle, że dwa razy machałam żelazem w krótkim odstępie czasu, bo tylko przy tej niezmiernie nudnej czynności załączam gadające pudło. W innych sytuacjach nie trawię TV.
Prasowanie jednak trzeba jakoś oswajać. Jestem prekursorką nowej dyscypliny machania żelazem, tak zwanego prasowania zespołowego. Przychodzi sąsiadka, tudzież koleżanka z dechą, żelazkiem i kupą prania i dajemy na dwie pary. Niestety możliwości lokalowe pozawalają na rozłożenie co najwyżej trzech stanowisk prasowych. Powiem wam, że nigdy mi się tak przyjemnie nie prasowało. Kupa prania potrafi zniknąć nie wiadomo kiedy, a i jeszcze siedzimy i trajkoczemy przy herbatce. Gorąco polecam spróbować.

Obiektywnie rzecz biorąc
nie jestem pięknością. Jestem zwykła,
mam nadwagę, przeciętną twarz, którą
zaczynają zdobić zmarszczki mimiczne.
Jednakże staję nago przed lustrem
i patrzę na siebie z niekłamaną
przyjemnością.

     Niemniej chciałam dzisiaj napisać o czymś innym, co mnie ostatnio żywo porusza. Program, który oglądałam, był o dwóch gejach, prowadzących klinikę chirurgii plastycznej i estetycznej w Hollywood. Jeden nastrzykuje jakimiś wypełniaczami. Jest i drugi od chirurgii ciętej, że tak powiem. Ach, i jest jeszcze były partner tego od strzykawy, od spraw administracyjnych chyba. W sumie mało istotne, kto od czego. Tytułu programu też wam nie napiszę, bo nie znam.
     Przerażające jest dla mnie to, co zobaczyłam. Przychodzą różni ludzie, faceci, kobiety, młodzi, średni, starzy i jedyne o czym marzą, to podrasować twarze. Żeby tu się nie marszczyło, tam nie zginało, jeszcze gdzie indziej podniosło lub opuściło. I co niesamowite, gościu od strzykawy, robi kilka wkłuć w różnych, wcześniej namalowanych, miejscach i wpuszcza jakieś wypełniacze, zamrażacze, nie wiadomo do końca co, po czym mówi, że to się wygładzi i zaprasza na za tydzień na oględziny. Trwa to wszystko chwilkę, znaczy w TV chwilkę. Trudno ocenić ile naprawdę. Po zabiegu ludzie ze świeżymi guzami od nastrzyku szczerzą się i radują jakby właśnie wygrali na loterii. Bredzą jak to się czują szczęśliwi i jak im cudownie.
     Nie wierzę, że takie rzeczy się dzieją w realnym świecie. Uszczypnijcie mnie. Wypowiedź jednej kobiety ze sztywną, pozbawioną mimiki twarzą była dla mnie porażająca. Powiedziała coś takiego: „Moja twarz nie musi wyrażać emocji. Wystarczy, że powiem synom, że jestem wściekła, ale muszę wyglądać młodo.” Była jeszcze jedna kobieta, po nieudanej operacji liftingu. Jej twarz była przerażająca. Połowa wisiała i była bezwładna, bo chirurg uszkodził jej nerw. Poza tym nie wiem, co ten lifting jej dał, bo była pomarszczona, natapetowana na sztywno, miała grzywkę po czubek nosa, żeby ukryć deformację buzi. Hmm. Na razie pozostawię bez komentarza.

[smartads]
     Mniej więcej w podobnym czasie, gdy zaliczyłam dwa odcinki tego szokującego programu, moja koleżanka, nazwijmy ją Adą, zakomunikowała radośnie z nieskrywanym błyskiem w oku, że jej osobisty mąż zgodził się, żeby odessała sobie tłuszcz z bioder. Zakrztusiłam się tym, co wtedy piłam i uszom nie mogłam uwierzyć. Liczyłam, że zaraz padnie jakieś „żartowałam”. Otóż nie padło. Wyjaśnię jedynie, że Ada jest wysoką, bardzo zgrabną kobietą, szczupłą w kierunku chudej, drobną, z zarysowującymi się biodrami. Czyli żadnej grubej dupy nie ma, ale widać że ma biodra. Co sprawia, że wygląda jak kobieta, a nie wychudzony, przygarbiony chłopiec. Oczywiście wyszłam z żywą reakcją i nagadałam jej, że chyba zwariowała, że ma iść do psychiatry a nie do chirurga. Może i się obraziła, nie wiem, nie odzywała się od tamtego spotkania. I pytam, po cholerę ci to odsysanie? A ona, że się w swoje ciuchy sprzed ciąży nie mieści. I że jej z tym źle i nie będzie przecież kupować nowej garderoby, bo jej na to kasy szkoda. No dziwne, że na odsysarkę jej nie szkoda.

Dodaj komentarz