Komu rybki temu akwarium

     Ok. Zamknąć laptopa, umyć akwarium, wyparzyć żwirek, uformować podłoże, roślinki, woda, oczywiście podgrzana do odpowiedniej temperatury, uzdatniacze, tabletki, na koniec rybki. Już. Pływają. Śliczne są. Pewnie głodne. Zołza karmi, my się przyglądamy. Fajnie jest.
     Niestety sielanka trwa krótko. Po tygodniu ryby zaczynają padać. W sumie same gupiki (to te z kolorowymi ogonkami). Znowu Internet. Szukam przyczyny, na forach akwarystycznych pytają mnie o jakieś dziwne rzeczy, pomiary wody, PH? O co chodzi? Koleżanka radzi zabrać je do weterynarza. Baaaardzo śmieszne. Niemąż jedzie do sklepu. Wraca bogatszy o zestaw małego chemika do mierzenia poziomu azotanów, PH, jakieś kultury bakterii, uzdatniacze, antychlory i masę innych rzeczy, biedniejszy za to o jakieś 200zł.

rybki akwariowe
     Zaczynamy kurację. Najpierw próbka wody. Tu siedem kropelek tego, potem siedem tamtego, woda wściekle czerwienieje. No tak, azotany w wodzie, Niemąż kręci z dezaprobatą głową, jakbym to ja sama, osobiście te azotany tam nocami wpuszczała potajemnie. Podmieniamy wodę trzy razy dziennie. Odstawiam, żeby chlor wyparował, podgrzewam, mieszam, dolewam, odlewam, odsysam… Aaaaaaa!
     Gupiki wyzdychały, Edgar Drugi dostał nerwicy, mieczyki od jego nerwicy potraciły ogony. Niemąż dla rozluźnienia atmosfery dokupił Edkowi jeszcze dwie żony. Ponoć uczucie wzmaga wydzielanie endorfin, a szczęśliwa ryba nie powinna zżerać innych.

[smartads]
     Mierzę grzecznie PH, kontroluję poziomy tego i owego niczym laborantka, sprawdzam wszystkie parametry – jest ok. Reszta ryb żyje. Może to koniec? A gdzie tam. Okazuje się, że żaby nie jedzą.
     Dziecko jęczy, że głodne, że też zdechną. Kupuję mrożone robale. Odławiam żaby, wkładam do szklanki, dodaję robaki. Jedzą, będą żyć. Resztę robaków zjadają ryby. Niestety operacja ta musi się powtarzać, bo ryby podczas karmienia są żarłoczne niczym piranie w okresie wielkiego głodu i żabom nic nie zostaje. No cóż, cieszę się, że nie muszę ich przynajmniej karmić dożylnie.
     Jeśli więc przyjdzie Wam kiedyś do głowy kupić dziecku jakieś mało wymagające zwierzątko, to zastanówcie się dwa razy, zanim kupicie rybki. Osobiście polecam raczej karaluchy. Zeżrą wszystko, nie potrzebują codziennej wymiany wody i przetrwają ponoć nawet wojnę nuklearną.

Anna

Dodaj komentarz