Poczucie własnej wartości – aby nie budować na gruzach

     – Na pewno nie można? – zapytała i spojrzała tak, jakby oczekiwała, że w ułamku sekundy zrozumiem swój błąd. Nie zrozumiałam i tylko gapiłam się na nią z pytajnikami w oczach. Westchnęła: – W normalnych warunkach pewnie i nie. W normalnych, znaczy wtedy, gdy wszystko ma swój umiar i racjonalne granice. Gdy „chcenie” nie zawsze staje się rzeczywistością, a często pozostaje jedynie zachcianką. Gdy dziecko cudowne jest tylko w głębi serca i głowy rodzica, a na tle innych jest owszem, wyjątkowe, ale jednocześnie takie, jak wszystkie. Gdy może być zwyczajne, przeciętne, nie musi pobijać rekordów świata i wyprzedzać rówieśników o 3 lata. Gdy ma ono świadomość, że jest dla rodzica wspaniałe za to, że jest i jakie jest, nie zaś za swoje osiągnięcia. Gdy wie, że nie jest stale na cenzurowanym, nie musi nikomu niczego udowadniać, z nikim rywalizować, błyszczeć i świecić jak najjaśniejsza gwiazda. Gdy ma prawo popełniać błędy i nie umieć. Ma prawo się uczyć tak długo, jak tylko mu to potrzebne. Gdy wie, że nie musi być najlepsze w każdej dziedzinie. Że ma być sobą, a nie ucieleśnieniem ambicji rodzica. To ważne, bo daje mu poczucie bezpieczeństwa i pewność, że niezależnie od wszystkiego rodzice będą je kochać i będą z niego dumni. Że nie musi sobie na to zasłużyć najlepszym wynikiem w prestiżowym rankingu na wszechstronnie najcudowniejsze dziecko świata.
     Zatrzymała się na moment, przymknęła oczy. Zawsze tak robi, gdy walczy z czymś, co z jednej strony ciśnie się jej na usta, z drugiej zaś serce krwawi na samo wspomnienie tego.
     – Sama z takim przeświadczeniem długo walczyłam – zaczęła niemal niesłyszalnym szeptem po chwili. – Tato się mną chwalił. Że to umiem, tamto potrafię, tu wystąpiłam, w takim konkursie wzięłam udział, w innym zajęłam wysokie miejsce, że taki talent, siakie zdolności, to mi bez trudu przychodzi, tamto bezstresowo. Chodził z wysoko uniesioną głową, dumny jak paw, bo ma cudowną córkę. „Sami popatrzcie, jaka idealna w każdym calu.” I patrzyli, i podziwiali, i gratulowali mu, dziwili się i w ogóle wzdychali, że ich dzieci takie zwykłe.
mama i dziecko

     – I co? Nie było ci miło?
– Było – odpowiedziała – ale „miło” to tylko część. Miło było tylko przez chwilę. Masz rację. Któż nie lubi, gdy się nim zachwycać? Tylko, że im więcej tych zachwytów i przechwałek, tym cięższe brzemię. Z czasem, zupełnie nie wiem jak, stało się dla mnie oczywistym, że MUSZĘ SIĘ WYRÓŻNIAĆ. Muszę być najlepsza, najbardziej idealna i doskonała, bo tego ode mnie oczekują rodzice. MUSZĘ być jakaś, by sprostać ich wymaganiom, by dać im powód, aby byli ze mnie dumni i mnie kochali. Nikt mi tego nigdy nie powiedział. To był automatyczny wniosek, wyciągnięty na podstawie obserwacji. Frustrowało mnie, że coś mi nie wychodzi, bo przecież MUSI MI WYCHODZIĆ. ZAWSZE. Czułam, że muszę wygrywać, żeby sobie zasłużyć na uznanie rodziców. Że nie mogę się poddać, stwierdzić „nie umiem”, „nie będę”, „to nie dla mnie”. Niczego mi nigdy nie brakowało, rodzice okazywali mi uczucia, starali się dać mi wszystko, co najlepsze, spędzali ze mną czas. A ja? Ja przyjęłam za pewnik, że przestaną, gdy ich zawiodę. Gdy nie będę najlepsza. Gdy będę gorsza, albo w ogóle słaba. Gdy nie będą mogli się mną pochwalić, być ze mnie publicznie dumni. To trudna i bolesna świadomość. Zwłaszcza, gdy ma się kilka, albo kilkanaście lat. Dobrze wiem, że nie tego dla mnie chcieli, że to tylko efekt uboczny, że kochali mnie taką, jaka byłam, ale… Wtedy wszystko wyglądało inaczej. Męczyłam się i wypracowałam w sobie zadziwiające schematy. Wcale nie dobre. Niestety wiele z nich zostało mi do teraz. I choć teraz – zazwyczaj umiem nad nimi zapanować, przeszkadzają, a często irytują i frustrują.
     Nie wiedziałam, co powiedzieć. Prawdę mówiąc, nigdy nie wiem w takich sytuacjach. Spodziewałam się czegoś zabawnego po tym chichocie, a jej wspomnienia wywołały we mnie poczucie winy. Może nie powinnam była jej prowokować?
– Nie rozumiem jednego – wycedziłam niepewnie. – Wychodzi na to, że chwaląc się tobą, chwaląc ciebie, będąc dumnymi, zrobili ci krzywdę. Znaczy to złe? Znaczy dzieckiem się chwalić nie wolno, jego chwalić nie wolno i dumę rodzicielską należy schować sobie do kieszeni, albo gdzieś jeszcze głębiej, żeby się przypadkiem nie wydostała i nie zrobiła dziecku krzywdy?

[smartads]
     – Oczywiście, że nie – niemal wykrzyknęła. – Tylko trzeba znać umiar oraz wiedzieć jak. Oczywiście, że dziecko należy motywować, chwalić, zachwycać się i pokazywać mu jego mocne strony. Pielęgnować w nim poczucie własnej wartości i świadomość, że jest w czymś dobre. W końcu tylko dzięki temu będzie kiedyś umiało walczyć o swoje zdanie, racje, bronić przekonań i zachowywać się w sposób, który uzna za słuszny, niezależnie od opinii innych. Trzeba w tym wszystkim tylko pamiętać, że chwalić należy za próby, nie za efekty, za pracę i trud, za podjęcie wyzwania, a nie za idealny koniec. Dziecko musi mieć świadomość, że ma prawo nie być idealne i właściwie nie ma prawa być doskonałe w każdej dziedzinie, bo to fizycznie niemożliwe. Musi zdawać sobie sprawę z tego, że niezależnie od wyników, zasługuje na szacunek, podziw, miłość i akceptację. Że to bezwarunkowe i niezależne od tego, jak dobrze sobie z czymś radzi. Musi wiedzieć, że jego wartość mierzy się tym, jakie jest, a nie ile potrafi i jak mu coś wychodzi. W kwestii zaś „nie bycia gorszym” uważam, że to wcale nie jest dobrze, kiedy dziecko MUSI mieć wszystko to, co inne dzieci, a jeszcze gorzej, gdy się mu zakoduje, że nie mając – jest gorsze. Małej Wiedźmie więc tłumaczymy znaczenie słów:
„Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka,
gdyby wszyscy byli silni jak konie,
[…]
gdyby każdy miał to samo,
nikt nikomu nie byłby potrzebny.”

     Bo przecież każdy kogoś potrzebuje. Inaczej – jest nieszczęśliwy.

Katarzyna Perkowska

Image courtesy of Tom Clare/FreeDigitalPhotos.net

Dodaj komentarz