Rodzina, czyli co?

     Myślę, że większość naszych czytelników to osoby stosunkowo młode. Ja jestem, jak to dzisiaj ktoś ładnie powiedział w telewizji, młodym człowiekiem w średnim wieku. Patrzę na Was z zazdrością i tęsknotą, ale i z pewnego dystansu. Moje dzieci zbliżają się do wchodzenia w samodzielne, dorosłe życie. Interesuje mnie, jaka jest dzisiejsza młodzież, jakie jest środowisko moich dzieci. Na czym im zależy, do czego dążą, co chcą osiągnąć. Szczególną okazją do spojrzenia w kierunku ludzi młodych może być i to, że sierpień od 67 lat jest kojarzony z okresem szczególnego zrywu młodych i ogromnej ofiary.

Czy wdowa z dwójką
chorych dzieci,
żyjąca w przysłowiowej
wilgotnej suterenie,
ledwo wiążący
koniec z końcem,
kochający się i znoszący
wspólne trudy z godnością,
to jeszcze jest rodzina?

     Co pewien czas media ogłaszają wyniki badania młodych ludzi. Krótko po przełomie 1989 roku wszyscy zachłysnęliśmy się wolnością, otwarciem, nowymi możliwościami. Celem było osiągnięcie statusu porównywalnego z rówieśnikami z krajów ościennych, dobra praca i szybki awans. Zaczęli się przygotowywać – precyzyjne wybieranie kierunku studiów, staże, praktyki, studia uzupełniające na innych kierunkach, podyplomowe, MBA, czasem nawet doktorat. Wszystko, żeby się lepiej przygotować, zapewnić sukces zawodowy. Wiele lat ciężkiej pracy, okupionej ogromnymi kosztami, żeby zrealizować marzenie, plan, cel. Pamiętam, jak mój kolega w pracy, w połowie lat 90-tych powiedział, że najważniejsze to zostać dyrektorem przed trzydziestką. Później już jest z górki.
     Od kilku lat preferencje się zmieniają. Młodzi ludzie coraz częściej deklarują, że najważniejsze jest założenie rodziny, posiadanie dzieci, szczęśliwe życie rodzinne. Okazuje się, że sam sukces zawodowy nie daje pełnej satysfakcji.
     No dobrze, młodzi chcą rodziny. Ale… co to jest właściwie rodzina? Co to jest życie rodzinne? Skąd wiedzieć, że jest ono udane?
     Koń jaki jest, każdy widzi napisał Benedykt Chmielowski w pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej w 1745 roku. Wtedy każdy miał konia, widział konia, używał konia. Podobnie, jak dzisiaj samochód. Zdecydowana większość z nas kiedyś widziała rodzinę, wychowała się w rodzinie, ma jakąś rodzinę. Ale jak ją zdefiniować?
     Wiadomo, że zawarcie małżeństwa (albo ukonstytuowanie związku w inny sposób) to założenie rodziny. Tak, jak złożenie dokumentów w urzędzie skarbowym i statystycznym jest założeniem firmy. Albo wmurowanie aktu erekcyjnego, jest początkiem oficjalnego życia wielkiej budowli. Ale z budowli możemy korzystać dopiero po zakończeniu budowy, firma przynosi zyski po długim czasie rozwijania działalności i inwestycji. A rodzina? Kiedy staje się naprawdę rodziną?
     Przecież skoro mamy jakiś plan, to powinniśmy sobie określić, kiedy uznamy, że go zrealizowaliśmy. Być dyrektorem przed trzydziestką to jest wymierne kryterium. Firma ma utrzymywać siebie i przynosić właścicielowi zysk, pozwalający na dostatnie życie jego i rodziny. To już mniej wymierne. Bo co to jest dostatnie życie? A w przypadku rodziny? Dom z ogródkiem? Syn i córka? Poważanie w lokalnej społeczności? Ile jeszcze takich częściowych kryteriów możemy wymyślić?
     A czy umiemy te kryteria uporządkować? Wskazać warunki konieczne, a może wystarczające?

[smartads]
     Czy wdowa z dwójką chorych dzieci, żyjąca w przysłowiowej wilgotnej suterenie, ledwo wiążący koniec z końcem, kochający się i znoszący wspólne trudy z godnością, to jeszcze jest rodzina? A ojciec na kontrakcie w Kanadzie, córka w akademiku 300 kilometrów od domu, syn cieszący się dobrobytem, spędzający większość czasu z koleżankami i kolegami w klubach i na imprezach oraz matka z pomocą przyjaciela skutecznie przejadająca to, co ojciec przyśle, którym nie udaje się spotkać w komplecie nawet na święta? Gdzie jest ta granica?
     No dobrze, trudno określić kryteria sukcesu dla rodziny. To może chociaż wiemy, co robić, żeby ten sukces osiągnąć? W handlu to jest proste – tanio kupić i dobrze sprzedać tak, żeby pokryć wszystkie koszty i jeszcze został zysk. Tak przynajmniej widzi to laik. Ale czy istnieje taka, chociażby uproszczona, recepta na sukces w życiu rodzinnym? Nie sądzę. Można pewnie wskazać cechy i umiejętności, które zwiększają szanse, ale gwarancji nie ma. Zdarza się, że dobiorą się dwie osoby, co do których każdy by stwierdził, że nie mają żadnych szans na szczęście rodzinne. Ale ich wady i ograniczenia tak się uzupełniają, że związek jest trwały i daje satysfakcję obojgu.
     No dobrze. Chyba udało mi się pokazać, że nie znamy recept na szczęście rodzinne ani sposobów określenia, czy je osiągnęliśmy. Czy to znaczy, że lepiej sobie od razu odpuścić? Zrezygnować? Poszukać innych celów i źródeł szczęścia? A może każdy musi tę lekcję odrobić najpierw samodzielnie, a później powtórzyć z kandydatem na męża, żonę, partnera…
     Popatrzmy, jak dokładnie umiemy zaplanować karierę zawodową. Z rozpisaniem na etapy, fazy i działania. Ile wysiłku umiemy włożyć w realizację tych planów. Latami się przygotowywać, pracować po nocach, przebierać oferty, uzupełniać kwalifikacje. Ale… przecież teraz kariera schodzi na drugi plan w preferencjach młodych ludzi. No to ile wysiłku wkładamy w podnoszenie naszych kwalifikacji do budowania rodziny? Jak dokładnie planujemy jej rozwój? Co umiemy poświęcić, żeby tylko odnieść sukces w życiu rodzinnym?
     Koń jaki jest, każdy widzi…

Mateusz Kijowski

Dodaj komentarz