Lot z papuziego gniazda – płacz nad blastocystą

     K: My wierzymy w naturę, ale nie w naturalną selekcję. Bo co to za natura, która odbiera dziecko? Często wyczekane, wymarzone, wymodlone. My dostaliśmy od natury emocje i uczucia, dlatego czujemy się zobligowani do ich wykorzystywania. Ale czy faktycznie trzeba być ludzkim aż do bólu? Aż do granicy absurdu? Lub daleko poza tę granicę? Czy człowieczeństwo to rozpacz nad utraconą komórką jajową. Czy jestem za mało ludzka, skoro widzę różnicę między opłakiwaniem śmierci przedwcześnie urodzonego dziecka, czy śmierci przed narodzeniem, a rozpaczą z powodu niezagnieżdżenia się komórki, jej obumarcia i wydalenia?

[smartads]
     E: Oczywiście, są jakieś granice. Tylko gdzie? Leki podtrzymujące ciążę zdobywane są na różne sposoby. Panie żebrzą u lekarza od dnia „przytulania”, sprzedają sobie niewykorzystane tabletki i szczęśliwe masują brzuszki. A gdyby się nie zainteresowały tematem, nawet nie wiedziałyby, ile zarodków przewinęło się w życiu przez ich macice – zarodków, które w naturalny sposób zostały uznane za zbyt słabe, uszkodzone, chore i wyeliminowane przy okazji miesiączki.
     K: Skoro obumarcie zarodka to dramatyczna śmierć dziecka, może na wszelki wypadek ogłaszać żałobę przy każdej miesiączce? Może dla zasady cierpieć co miesiąc na początku cyklu? Jeśli zapłodniona komórka jest dzieckiem, to niezapłodniona jest połową dziecka.
     E: 70% zapłodnionych jajeczek w ogóle się nie zagnieżdża.
     K: Ludobójstwo.
blastocysta
     E: A jedną trzecią zagnieżdżonych kobieta wchłania lub wydala.
     K: Jakim cudem jesteśmy w stanie patrzeć sobie w oczy w lustrze z tak pobrudzonym sumieniem?
     E: Żarty żartami… Też nie rozumiem dlaczego kobiety nie płaczą przy okazji każdej miesiączki, natomiast stawiają wirtualne zniczyki i rozpaczają, gdy taką miesiączkę zdarzy im się poprzedzić testem ciążowym, o zgrozo, pozytywnym. Nie pojmuję żałoby po trzy-, cztero-, pięciotygodniowym zarodku. Można to tłumaczyć brakiem serca, ale jakieś jednak mam, bo coś mi tu puka. Może jestem tak niewrażliwa, bo nigdy nie poroniłam, nie straciłam dziecka.
     K: Ja straciłam, a myślę podobnie. Nie jest to więc warunek.
     Siedziałyśmy przy wirtualnym stole i rozprawiałyśmy, dumając, dlaczego człowieczeństwo musi być takie smutne, przygnębiające, zalane łzami, zrozpaczone. Dlaczego nie możemy skupiać się na pozytywach? Dlaczego nie możemy ich szukać? Dlaczego jako ludzie mamy taką obsesję na punkcie procesu prokreacji, kiedy jest wiele innych, ciekawszych spraw, na punkcie których można mieć obsesję?

Katarzyna Perkowska
Elżbieta Haque

Dołącz do rozmowy

4 komentarze

  1. Jednak niektore sformulowania sa podszyte zartem… A tak btw – nie podtrzymywac ciazy lekami? Moze raka tez nie powinno sie leczyc bo to selekcja naturalna?
    Ponad 30 lat temu – moja mama bedac w ciazy ze mna prawie cale bite 9m-cy spedzila w szpitalu na „podtrzymaniu”i jakos niczego mi nie brakuje – mam rece, nogi, wszystko inne tez na swoim miejscu. Gdyby nie szpital i leki – pewnie na swiecie by mnie nie bylo.
    A tekst na koncu o „ciekawszych obsesjach” juz w ogole powalił mnie na łopatki.
    Nie ma to jak luzna pogawedka przy pysznej kawusi o tym co dla niektorych bywa prawdziwym zyciowym dramatem.
    Oczywiscie szanuje wolnosc slowa, swobode „dziennikarska” ale nie moglam sie powstrzymac od skomentowania.

  2. Rozumiem, Aniu, żywą reakcję na przeczytaną treść przez wzgląd na Twoje osobiste doświadczenia, choć trudno mówić o osobistych, skoro Cię nie było jeszcze na świecie… W każdym razie może zwróć uwagę na to, o jakim podtrzymywaniu ciąży mowa.
    A porównanie do leczenia raka… No cóż, nie wiem, w kogo ono ma godzić. Nie negujemy korzystania z dobrodziejstw medycyny, ze zdobyczy techniki. To też delikatna nadinterpretacja tekstu. Tu akurat można by zastanawiać się nad wybiórczym podejściem ludzi ogólnie. Podtrzymywanie ciąży, które jest zdobyczą rozwoju medycyny – tak, aborcja, która jest tym samym – nie, in vitro z Noblem na koncie – nie, eutanazja, klonowanie psów i kotów, komórki macierzyste, wedle woli, gustu, bez konsekwencji. Tylko powołujemy się na tę biedną, wyświechtaną naturę wedle aktualnego upodobania.
    A co do luźnej pogawędki przy kawusi… Nie wszyscy o dramatach rozmawiają z posępną miną i nie wszyscy muszą. I właśnie w tym sęk, w kulcie tragedii.
    A propos luźnej pogawędki i raka, odsyłam do tej rozmowy http://www.erodzina.eu/luzna-pogawedka-o-nowotworze-piersi/. Nawet osoba po traumie nie musi całe życie zachowywać się jak… osoba po traumie.

Dodaj komentarz