Kochanie to wymaganie

wychowanie dziecka
     Rodzisz dziecko i zakochujesz się w nim bez pamięci od pierwszych sekund, minut, dni jego życia. Żyjesz tym, by twojemu maleństwu nigdy nie stała się krzywda i by otrzymywało od życia tylko to, co najlepsze. Wypruwasz żyły i wypruwa je z tobą reszta rodziny, obdarowując dziecko coraz to wymyślniejszymi prezentami i wyręczając je we wszystkim – dla jego dobra oczywiście. Bo się uderzy, bo się poparzy, bo nabrudzi, bo rozleje, bo to będzie trwać wiecznie – więc sama zawiążę maluszkowi buciki. I wychowujesz egoistę. I rośnie pod twoim dachem człowiek, który nikogo nie szanuje i który nie potrafi zaparzyć sobie herbaty. Oto do czego może prowadzić miłość. Chora miłość.

Krążymy wokół dziecka
jak Ziemia wokół Słońca.
Wszystko podporządkowujemy
temu malutkiemu człowieczkowi,
bo tak naprawdę inaczej się nie da.

     Nadopiekuńczość. Cecha dominująca u kobiet – matek i babć. To najczęściej one otaczają troską najmłodszych członków rodziny, dbają o nich, przytulają, karmią i dopieszczają. Gorzej, jeśli to dopieszczanie zamieni się w rozpieszczanie, a o zatarcie tej granicy nietrudno. Zaczyna się niewinnie. Krążymy wokół dziecka jak Ziemia wokół Słońca. Wszystko podporządkowujemy temu malutkiemu człowieczkowi, bo tak naprawdę inaczej się nie da. A kiedy już się da, najczęściej nie odstępujemy od obranego kursu. I zaczynają się schody.
     Głównym problemem jest niestawianie granic. Najpierw nie wiadomo, kiedy zacząć wymagać od dziecka właściwych zachowań. Kiedy nie pozwalać mu na otwieranie zamrażarki czy wymuszanie krzykiem brania na ręce. Trzeba zacząć wtedy, kiedy zaczyna dziecko. A zaczyna najczęściej wtedy, gdy umie się przemieszczać. Lubi zaglądać do gniazdek, otwierać szafki, wyjmować z szuflad widelce czy odkręcać kurek w bidecie.

[smartads]
     Celowo wymieniłam te niebezpieczne czynności jakich dopuszcza się dziecko, bo one wymagają naszego natychmiastowego reagowania. Reagowania stanowczego i konsekwentnego. A więc nie wystarczy powiedzieć trzy razy „nie wolno” i dla świętego spokoju odpuścić, (bo przecież mamy je na oku i cóż takiego może sobie zrobić) ale do skutku zabraniać i nie poddawać się atakom histerii. Moje dziecko zaczynało kodować po około 17 powtórzeniu, przy czym krzyczało, histerycznie miotało się, kładło na podłodze i ryczało jak dzikie zwierzę. Do czasu aż zauważyło, że nic sobie nie robię z jego protestów i samodzielnie znajdowało sobie inną zabawę. Wtedy uwierzyłam, że da się. Uwierzyłam też, że przed trzydziestką można dorobić się sporej ilości siwych włosów.
     Od granic trzeba zacząć. Dziecko będzie próbowało je przekraczać i zanim ostatecznie zrozumie zakaz, kilkakrotnie spróbuje go złamać. Wtedy rodzice muszą stać na straży. Jeśli wczoraj powiedzieli „nie wolno”, to dzisiaj i jutro mówią dziecku to samo. Niestety bez walki się nie da. Warto raz zainwestować nawet te czterdzieści pięć minut w przepychankę (no powiedzmy kilka razy), niż przepychać się później przez całe nastoletnie życie swego dziecka. Po prostu, to co wypracujemy u malucha, później będzie bezawaryjnie działać u starszego dziecka, nastolatka i dorosłego człowieka.
     Łatwo powiedzieć: konsekwencja. A co to oznacza w praktyce? To, by się pięć razy zastanowić, nim wypowiemy słowa „nie wolno”. Bo kiedy już padną, nie ma odwrotu. O ile w sytuacjach niebezpiecznych dla dziecka nasze „nie wolno” jest oczywiste, o tyle w momentach kiedy dziecko poznaje świat, czyli np. próbuje samo jeść i brudzi przy tym wszystko dookoła, nasze „nie wolno” może wyrządzić wiele krzywdy. Jeśli dziecko będzie cały dzień słyszeć zakazy, w końcu przestanie się nimi w ogóle przejmować. Albo uzna, że skoro rodzice raz mówią „nie wolno”, a za chwilę na tę samą czynność nie zwracają uwagi, to nie należy sobie zaprzątać głowy ich słowami.

Dodaj komentarz