Szalona matka i dieta cud

     Z nieśmiałością wyciągam z dna szafy ciuchy z samego początku ciąży i te całkiem sprzed. Oglądam, gładzę, pokazuję młodej: „Popatrz to jest rozmiar 40! A to 38!” dziecko z pełnym zrozumieniem przyswaja rozmiarówkę, ssąc swojego smoka i pewnie dla spokoju nie płacząc. Ze strachem przymierzam największe z wyciągniętych spodni, chwila prawdy zapnę, nie zapnę… Zapinam i czuję jak twarz wykrzywia mi się w grymasie półuśmiechu.
     Czuję się źle fizycznie, słabo mi, nie mam sił sprzątać, a kolejne posiłki wywołują u mnie odruch wymiotny. Jestem potwornie głodna, a szpinak mam ochotę wyrzucić za okno. Przypominam sobie bajkę o Papaju, co szpinak kochał i miał po nim tyyyyyyle siły. Nie pomaga. Papaj był łysy, a ja odruchowo sprawdzam, czy na głowie zostały mi jeszcze włosy. Gdyby jednak nie – wiedziałabym, że to wina tego cholernego zielska!
     Kolejne dni mijają mi bardzo bardzo powoli. 12 dnia staję na wagę, czuję się lżejsza i bez ważenia. Moja skóra niestety nie radzi sobie z tak dużym spadkiem wagi w tak krótkim czasie. Jest sflaczała, obwisła, wyglądam na pewno lepiej w ciuchach niż bez. Ciało nie wygląda dobrze. Zszarzała skóra, wory pod oczami, jakby mnie chłop prał 3 razy dziennie. Za to waga pokazuje ponad 20 kg mniej. Ten wynik to miód na me serce. Wyciągam ulubione jeansy rozmiar 38 i zapinam się w nich bez problemu. Nie czuję się jednocześnie jak obwiązany sznurkiem baleron. Brzuch schowany w spodniach i wyglądam nawet nawet.
     Z radości wpadam jak burza na allegro i kupuję w amoku szczęścia spodnie, bluzkę i wiosenne baletki. Na uczelnię pojadę ubrana jak człowiek, jak kobieta, a nie jak wieloryb. Zachłystuję się szczęściem z bycia chudszą. Kompletnie przysłania mi to fakt, że nadal nie mam komu się w tej mniejszej wersji pokazać. Wszak na wsi brak znajomych. Włosy lecą mi garściami (może to jednak ten obrzydliwy szpinak?).
     13 dzień. Jem tylko po to, żeby udowodnić sobie, że dałam radę. Szaleję na allegro, wydając całą premię K. Nie chcę widzieć jego miny, jak zobaczy stan konta. Może wybaczy, jak zobaczy efekt diety? Przecież to nagroda za każdy jeden dzień diety mi się należy, nie?

[smartads]
     14 dnia wypijam kawę z mlekiem i cukrem i czuję się ogromnie szczęśliwa, czując inny smak. Na obiad, jak na burżuja przystało, gotuję warzywa na parze bez brokułów i szpinaku. Wieczorem kładę Anu spać i z przeogromną radością wyciągam wielki czarny worek na śmieci. Z dziką satysfakcją pakuję do niego wszystkie ogromne ciuchy, spodnie z gumami w pasie, wielkie rajtki i ogromne bawełniane majty. Rano, idąc na spacer, wszystko wyrzucę do śmieci. Najchętniej bym spaliła worek z całą jego zawartością, ale nie mam gdzie. Dziecko ma jakiś skok wzrostowy i płacze, ale nawet jej płacz nie wyprowadza mnie z równowagi. Jestem odchudzoną oazą spokoju, cudnie wyluzowanym czymś tam w rozmiarze 38 i czekam na powrót K. Najpierw zaprezentuję mu siebie, a później trzeba będzie pokazać wyciąg z konta. Może go nie zainteresuje. Przecież kobieta wygląda prawie jak dawniej. Kto by się tam rachunkiem przejmował…

Magda Korzańska

Wspominki szalonej matki:
część I
część II
część III

Dodaj komentarz