W idealnym scenariuszu wygląda to tak. Mamy idealną parę młodych ludzi, zakochanych, planujących wspólną przyszłość. Jest romantyczny ślub, starania o dziecko. Kobieta zachodzi w ciążę. Pojawia się fasolinka, która kochana jest od chwili pierwszych podziałów komórkowych. Idealna para idealnych rodziców głaszcze fasolinkę po maminym brzuszku, mówi do niej i oczekuje. Obydwoje rodzice kochają swojego groszka odkąd tylko pojawiły się dwie kreski na teście. Nawet te dwie kreski pokochali, powiesili w ramkach na ścianie. Zapamiętali datę, kiedy mama zrobiła pierwszy test. Będą potem świętować rocznice. Idealna mama znosi z radością dolegliwości ciążowe. Nudności jej nie przeszkadzają. Przypominają jej o tym, że nosi pod sercem swojego ukochanego, wyczekiwanego dzidziusia. Opuchnięte nogi są niską ceną za szczęście, które czeka ich idealną rodzinę. Kiedy pojawiają się kopniaczki, mama już wie, jakie będzie jej dziecię. Że uparciuszek, albo że ranny ptaszek, albo smakosz czekolady. Brzuszek rośnie, tata robi mamie zdjęcia na pamiątkę każdego etapu ciąży. Mama się cieszy, kompletuje wyprawkę. Już sobie wyobraża, jak córcia będzie wyglądała w tej ślicznej sukienusi. Albo marzy, kiedy założy swojemu synkowi pierwsze dżinsy.
Kobieta czasem płacze i myśli
„Co ze mnie za matka?”
Jaka matka ma ochotę trzasnąć drzwiami
i zostawić wyjące od godziny dziecko.
Przychodzi termin porodu. Mama cierpi, tata trzyma ją za rękę. Już za chwilę będą szczęśliwi we trójkę. W przemiłej atmosferze przychodzi na świat potomek. Mama przytula maleństwo, kipi ze szczęścia, przystawia je do piersi. Sielanka. Teraz już nic nie zmąci idealnego obrazu idealnej rodziny.
Mama karmi ślicznego oseska piersią. Sprawia jej to ogromną przyjemność. To takie jednoczące. Zachwyca się każdą kupką. Jest zawsze uśmiechnięta i radosna, gotowa zerwać się o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko usłyszy kwilenie maleństwa. Tatuś jak na skrzydłach wraca do domu po pracy. Gdy tylko może, wychodzi wcześniej, by więcej czasu spędzać z cudowną żoną i przesłodkim bobaskiem.
Kiedy kobieta nie czuje niezmąconej radości na widok dwóch kresek, czuje za to mieszankę lęku, radości, smutku, dochodzi do wniosku, że coś z nią nie tak, że nie będzie dobrą matką, bo przecież powinna skakać z radości na samą myśl o czekających ją 9 miesiącach ciąży i reszcie życia z nowym członkiem rodziny. Obawy o pojemność serca towarzyszą jej przez cały okres ciąży. Przecież nie przyzna się przed koleżankami, że ma wątpliwości. Sama chciała tego dziecka. Jak może mieć teraz mieszane uczucia?
Jeszcze gorzej jest po porodzie. Kobieta patrzy na swoje dziecko i jakoś nie czuje tej wszechogarniającej miłości, o której wszędzie czytała. Przystawia malca do piersi i zamiast ekstatycznej przyjemności odczuwa przeszywający ból sutka. Z każdym kolejnym przystawieniem jest gorzej. Sutek krwawi, a ona patrzy na dziecko jak na podłego krwiopijcę. Na dodatek ból towarzyszący zwijającej się macicy nasila się podczas karmienia piersią. Dziecko bardzo jej potrzebuje, a ona ma ochotę wiać na drugi koniec świata. Byle dalej od tego zamieszania, dziecka, bólu, krwawiącego cycka i wycieku z kroku.
[smartads]
Wraca z dzieckiem do domu. Nawet zaczyna spoglądać z miłością na swojego potomka. Ale wcale nie tryska energią i wcale nie ma ochoty biec na złamanie karku zawsze wtedy, gdy malec zakwili. Nie jest też całą dobę radosna i gotowa na kolejne wyzwania. A ojciec dziecka doprowadza ją do szału swoją nieporadnością i brakiem inicjatywy. I tym, że nieustannie się do niej przystawia i niczego nie rozumie.